Przed sylwestrem spełnił swoje marzenia i w jednym z komisów kupił auto. Ponieważ na pojazdach znał się jako tako, poprosił o pomoc kolegę, który wystąpił w roli rzeczoznawcy. Kolega pooglądał auto, którym ponoć jedna pani adwokat jeździła tylko do kościoła. Uważnie wsłuchał się w pracę silnika i orzekł, że to funkiel nówka nieśmigana, więc warto je kupić. Wracając do swojej wioski, wypróbowali osiągi samochodu, które, pewnie gdyby nie dziurawa droga, wyciągnęłoby dobrze ponad setkę. Rysiek wysadził kolegę pod domem i obiecał, że wpadnie wieczorem, żeby się zrewanżować za pomoc. Wprawdzie mieszkał niecałe dwa kilometry od kolegi, ale nie mógł sobie odmówić przyjemności i pojechał do niego autem. Postawił na stole dużą butelkę „Jasia wędrowniczka” i zaczęła się rozmowa o nowym nabytku. Kolega radził, jak auto serwisować, kiedy wymieniać olej i na co uważać, a on z uwagą chłonął każde słowo. Ponoć o motoryzacji można mówić w nieskończoność, więc nie ma się co dziwić, że dwie godziny później butelka była pusta. Wtedy Rycho raz jeszcze podziękował i żegnając się, zapowiedział wizytę w nowym roku. Pierwszy kilometr prostej przejechał, upajając się możliwościami samochodu. Na zakręcie, przed mostkiem, poczuł, że go znosi. Nadepnął na hamulec i szarpnął kierownicą, ale było już za późno. Auto przestało go słuchać. Uderzyło bokiem w barierkę, przesunęło się po niej parę metrów i zatrzymało, przechylone nad przydrożnym rowem.
