Siedzimy w dużym pokoju, który można by nazwać salonem, gdyby nie to, że prawie nie ma w nim mebli. Lampy też nie ma, a w telewizorze tylko dwa kolory, czarny i zielony. Na zdezelowanej kanapie ulokowało się ośmioro dzieci Anety. Od osiemnastoletniej Aleksandry po dwuletniego Piotrusia. Starsze pilnują, żeby młodsze zanadto się nie rozbrykały i z uwagą przysłuchują się rozmowie.
Poharatane życie
Aneta ma czterdzieści dwa lata i od przeszło czterech mieszka w Przemyślu. – Niedawno uciekłam od mojego partnera – zaczyna opowieść. – Od siedmiu lat byliśmy razem. Na początku było fajnie. Przyjechaliśmy tu z północnej Polski, wynajęliśmy mieszkanie i zaczęliśmy układać sobie życie. Niestety on zaczął pić i pojawiły się zaburzenia psychiczne. Zaczął się leczyć psychiatrycznie. Kilka razy próbował odebrać sobie życie. Znęcał się nad nami psychicznie i mamy założoną „Niebieską kartę”. Wreszcie zrobił się nieobliczalny. W marcu zadzwonił na policję i powiedział, że kogoś zabił, co było nieprawdą. Zaczęłam się bać o dzieci i o siebie. Do tego doszły kłopoty finansowe. Wynajmowaliśmy mieszkanie, sześćdziesiąt jeden metrów, za które płaciłam tysiąc trzysta złotych. Dochodziły opłaty za gaz, prąd i wodę, a przy takiej dużej rodzinie było większe zużycie. Teraz wynajęłam większe mieszkanie za siedemset złotych. Sto szesnaście metrów, bo przecież dzieci rosną. Trzy pokoje, kuchnia, łazienka, dzieci już nie będą musiały spać po kilkoro w jednym łóżku. Byłoby cudownie, tylko prawie niczego nie mamy.
Brakuje wszystkiego
Aneta oprowadza po mieszkaniu. Pokazuje mały pokój, w którym jedynym sprzętem jest zdezelowane łóżko.
– Tu mieszka piątka. Najgorsza jest pleśń na ścianach, bo kiedyś to mieszkanie było zalane. Pięcioletni Fabian w nocy aż się krztusi od kaszlu. W drugim, ciemnym pokoju mamy skład. Tu, w kartonach i w workach, mamy wszystkie swoje rzeczy i boję się, że wszystko zapleśnieje. W kuchni tylko stare zmurszałe szafki bez półek i stolik tak mały, że nie ma mowy, żebyśmy wszyscy usiedli razem do posiłku. Jedynie zlew jest nowy. Brakuje praktycznie wszystkiego. Szaf, stolików, biurek dla dzieci, żeby mogły odrabiać lekcje, krzeseł... Lodówka też przestaje mrozić, lamp nie ma i oświetlamy wnętrza żarówkami na drutach. Już nie wspominam o takich luksusach, jak telewizor czy komputer, potrzebny dzieciom do nauki. Aneta wylicza braki i rozkłada ręce.
Proszę o pomoc
– Nie chcę, żeby mnie ktoś źle zrozumiał. Prosząc o pomoc, nie proszę o pieniądze. Mamy wszystkie należne świadczenia z opieki społecznej, co wystarcza nam na życie. Potrafię oszczędnie gospodarować i dzieci mają co jeść i nie są zaniedbane. Bardzo bym chciała, żeby miały normalne życie. Mieszkanie, swój kąt do nauki czy zabawy. Żeby nie musiały spać po kilkoro w jednym łóżku, a na to już mnie nie stać. Nie mam też za co wyremontować mieszkania. Dlatego zwracam się z prośbą o pomoc. Na pewno są ludzie, którzy mają niepotrzebne meble czy inne wyposażenie mieszkania. Bardzo na to liczę i wierzę, że mi pomogą – kończy Aneta i ustalamy sposób kontaktu.