Wtedy może się niestety zdarzyć tak, że wszelkie próby sensownego myślenia skazane będą na niepowodzenie ze względu na utratę danych.
Dochodzę do podobnych wniosków, kiedy przysłuchuję się różnorodnym mądrościom, głoszonym przez niektórych naszych współczesnych. Mądrości te bywają pozornie składne i logiczne, choć niosą w sobie zarazem pewien zasadniczy brak, a mianowicie brak wiedzy, czyli po prostu odpowiednich informacji. Pięknym przykładem takiej ułomnej mądrości jest ruch antyszczepionkowców, którzy nie tylko w swych zaciszach domowych, ale i publicznie podważają sens szczepienia dzieci na poważne zakaźne choroby.
A zatem skoro nie widzę chorych na polio, ospę, cholerę, Heinego-Medina lub odrę to znaczy, że tych chorób nie ma (a być może wymyślili je producenci szczepionek). Jeśli zatem nie istnieją choroby, przed którymi miałyby chronić szczepionki, to wobec tego szczepić się nie ma sensu.
W ich rozumowaniu co prawda mógłby się pojawić wniosek, że na owe choroby do niedawna nikt nie zapadał właśnie z powodu powszechnych szczepień, no ale się nie pojawia i to jest chyba efekt zatoru danych. Zakorkowane natłokiem medialnej sieczki umysły nie wchłaniają np. historycznych informacji o spustoszeniach, jakie w populacji czyniły niegdyś choroby zakaźne. Dzieje się tak też być może z tej przyczyny, że odpowiedzialne za owe choroby drobnoustroje nie są widoczne gołym okiem, a zatem na zdrowy rozum – nie istnieją.
Wyobrażam sobie, że ciężko będzie ich przekonać, że jest inaczej. Przecież sam Ludwik Pasteur długo musiał swoim współczesnym tłumaczyć, że bakterie, choć niewidoczne, są całkiem realne. Ludziom po prostu nie chciało się to zmieścić w głowach, a to dziwne, bo przecież nie było wtedy ani telewizji, ani Kim Kardashian.