Oczywiście trudno odebrać ludziom, w tym posłom, prawo do wietrzenia stóp, zwłaszcza gdy owe stopy są zmęczone i spracowane. Kogóż z nas nie bolały stopy i któż z nas w różnych sytuacjach nie marzył o zrzuceniu wściekle niewygodnego obuwia. Rzecz w tym, że jeśli znajdujemy się w miejscu publicznym, do tego w pracy i to jeszcze w instytucji o wysokiej randze społecznej, to raczej w pokorze znosimy to nasze małe cierpienie. Nie trzeba być mistrzem w dziedzinie savoir-vivre by wiedzieć, że pewnych rzeczy nie wypada.
Tak więc – jak uczy nas doświadczenie życiowe – dostarczanie komfortu swemu ciału w miejscu pracy lub w przestrzeni publicznej nie jest priorytetem. I nie wynika to z jakichś przepisów prawnych, ale po prostu z szacunku względem instytucji, autorytetów i innych ludzi. Dlatego dziwnym jest, że w miejscu, które powinno się cieszyć największym szacunkiem w kraju, pewne zasady przestają obowiązywać. Ciekawe, że posłowie potrafią opracować regulamin dotyczący stroju dla dziennikarzy odwiedzających Sejm, ale już sami niezbyt chętnie dają się podporządkować normom obyczajowym. Tak więc niektórzy posłowie (ze wszystkich opcji) nie tylko wietrzą sobie na sali sejmowej stopy, ale też spożywają tam posiłki i – co grosze – obrzucają się wyzwiskami, obrażają, okazują pogardę i dezaprobatę w sposób, który nie uchodzi nawet w młodszych klasach podstawówki. Dlaczego tak się dzieje?
Wydaje się, że są dwie możliwe odpowiedzi. Albo po prostu nie rozumieją zespołu niepisanych zasad obowiązujących w cywilizacji zachodniej, albo nie szanują tych, którzy ich do Sejmu wysłali (stawiając się tym samym ponad całym społeczeństwem). I doprawdy nie wiem, co jest gorsze...